Pokój z widokiem na Tatry został wybudowany 55 lat temu, żebym dziś mogła w nim spać!
NIE ROBIENIE DUŻYCH RZECZY W MIEJSCU Z DUŻYMI RZECZAMI MOŻE SPOWODOWAĆ DUŻE WYRZUTY SUMIENIA?
– WIZYTA W HOTELU HARNAŚ –
Jeżeli jesteś nad morzem – musisz do Niego wejść, jeżeli jesteś na Mazurach – musisz pływać na żaglówce, jak jesteś na Ukrainie – musisz pić wódkę, a jak jesteś w górach – musisz wejść na szlak!
musisz?
Ok, ja wiem, że jest to moja dewiza i robienie rzeczy to moje życie, ale ostatni wyjazd pomógł mi lekko… rozdziewiczyć tę tezę.
Pamiętam jak kiedyś spotkałam moją przeuroczą znajomą mieszkającą nad morzem, która powiedziała mi się, że jak Jej się czegoś nie chce i przeżywa dzień okrutnie bezproduktywnie – myśli wtedy o mnie, że ja “na pewno coś ROBIĘ, więc zwleka się z kanapy i zaczyna działać!”. Pamiętam też jak wielki uśmiech wywołało to na moim mięśniu sercowym [i też mini presję]. I wiem też, że podobno wszystko co przed ALE się niby nie liczy – ALE!.. chciałabym rozgrzeszyć siebie i te nasze tytułowe rzeczy, że czasem “można” zostawić je w spokoju. I jakkolwiek wyrzuty nie drążyłyby naszych jelit – mamy do tego święte prawo.
Oczywiście nie odstawiajmy na zawsze górskich wędrówek, jeziornych żaglówek i ukraińskiej wódki, ale… można!
MÓJ MĄŻ MISIEM?
Tak było właśnie w tym wypadku. Pojechaliśmy w góry… pracować!
I nie – nie oznacza to, że zostaliśmy przewodnikami górskimi, nie oznacza to też, że kupiliśmy tam kozy i będziemy produkować tam oscypki ze 100% mleka koziego/owczego i nie oznacza to też, że Kuba zainwestował w strój misia i nabija sobie kroki w futrzanym stroju pozując do zdjęć na najsłynniejszej ulicy w Zakopanem.
Pojechaliśmy najzwyczajniej w świecie wstawać rano w pokoju z widokiem na góry i pracować zdalnie. I oczywiście, że kroiło nam się serce patrząc na nie nie będąc z nimi, nie stojąc na nich i nie wdrażając w życie najmodniejszego aktualnie na świecie słowa tzn. – grounding`u lub przez innych nazywanych – earthing`u – co tłumacząc na nasz jest po prostu: uziemianiem. Czyli czymś totalnie “przyziemnym”, a dokładnie kontaktem z Ziemią, naturą i tym, co zostało dla Nas stworzone. Nie, nie zrobiliśmy tego stojąc na górskim szlaku. Niestety… ALE mieliśmy tym razem inne obowiązki podczas wyjazdu.
Na wyjścia w góry przyjdzie jeszcze czas [i to nie raz].
PS. Podobno ok 11% Polaków w pandemii pracuje zdalnie [a co ciekawe – najwięcej „zdalniaków” poza Warszawą jest.. w górach [małopolskie i dolnośląskie] i nad morzem! Ciekawe czemu:)]. Ale przecież jak sama nazwa wskazuje – zdalne pracowanie może odbywać się nawet i z wnętrza wulkanu [o ile jest tam zasięg], więc… korzystajmy z tego dobrodziejstwa, które jednak zostało zapoczątkowane z negatywnej sytuacji, więc… przekształćmy to w coś fajnego dla siebie.
MYJ WŁOSY I GAP SIĘ NA RYSY!
Kiedy w środku nocy dotarliśmy do swojego pokoju – wturlaliśmy się z tobołkami na 4 piętro [winda akurat miała serwis, więc mieliśmy trening w cenie] i wchodząc do środka stanęliśmy jak wryci. Pokój wielkości naszego mieszkania był w połowie przeszklony. Za szybą była…. ogromna łazienka z prysznicem, który rano uraczył nas swoją największą zaletą: widokiem na góry w momencie, w którym oblewasz swoje ciało zimną wodą, a za oknem słońce pokonuje swoje własne rekordy Guinessa w ilości wysyłanych promieni do Polski, do Bukowiny Tatrzańskiej, do naszego pokoju.
I uwierzcie mi, że robienie tabelek nagle stało się jakby bardziej atrakcyjne [nawet robiłam je bardziej kolorowe], odbieranie pracowych telefonów gapiąc się na górki – było tootal uprzyjemnione, a podczas pisania maili zaciągałam się tym ichniejszym powietrzem jak rasowy narkoman i… to było czadowe. Gdyby dało się wstrzyknąć w żyły “górskie endorfiny” – importowałabym igły z Chin.
Pamiętam moje wszystkie wyjazdy do Ochotnicy Górnej, gdzie od ponad 25 lat przybywam regularnie. I w momencie, w którym stałam się już “osiemnastką” i upijanie się było już dla mnie ustawowo legalne, to poranki z kacem były jakby przyjemniejsze i ten okrutny stan naprawdę nie zabijał. Ba! Pozwalał nawet rano wyjść na bieganie. Przecież to magia, tak się nie dzieje.
A jednak – TAM się tak dzieje.
ŻONA NIE GOTUJE, A MĄŻ GŁODUJE?
Ogólnie tak pewnie by było, bo powyższy nagłówek to 100% mięsa w mięsie, ale na zakończenie tygodnia spotkało nas tam coś, czego żadne z Nas ani nie robiło, ani nigdy nie uczestniczyło, ani nawet nie planowało robić. W Harnasiu zaplanowane było nocne gotowanie, które na 1 rzut mojego piwnego oka było oznaczone już wielką klęską, bo myślałam, że to ja mam brać czynny udział w tym gotowaniu, a potem to ktoś ma te moje dzieła konsumować. A każdy kto mnie zna, ten wie, że do kolejki z darem gotowanie – już nie udało mi się zapisać podczas kreowania mojej osoby. Jakoś bardzo z tego powodu nie cierpię, bo nie sprawia mi to żadnej przyjemności, ALE konsumowanie tego, co ktoś przygotuje to już zupełnie inna para przeciwdeszczowych kaloszy.
Tak! To było niebo, a raczej sklepienie niebieskie w gębie! No dobra, a teraz przyznawać się, kto jadł kiedykolwiek coś podobnego:
Do każdego dania podane było inne wino – nie muszę chyba dodawać, że poranne bieganie nie było już tak łaskawe jak w innych dniach mojego życia [mimo, że to góry]. Nowy rozdział pt. “kulinarna podróż Zawistowskich w nowe rejony smaków” została zaliczona i pieczątka jakości wbita w kartki tego pamiętnika.
ZOSTALIŚMY SKOMPRESOWANI, NAOLIWIENI I UDACHOWIENI
A gdyby nam było mało czasowników z szuflady “dobro dla siebie” – to warto tu jeszcze wspomnieć o czymś, co odbiło się dość mocno na naszym zdrowiu, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu, tj. komora hiperbaryczna, która sama o sobie mówi, że to… LEGALNY DOPING. Lista pozytywów to prawie jak menu w restauracji, w której leci never ending story. Śmiesznie, bo śliczna i przemiła Pani, która opiekowała się nami podczas tego zabiegu – sama nie może korzystać z komory, bo po 1 – ma klaustrofobię, a po 2 – nie może poradzić sobie z ciśnieniem, które dość mocno [szczególnie na początku] daje się we znaki. Moje uszy, które są wrażliwe na ciśnienie w samolocie – będą też musiały się z komorą jakoś dotrzeć, bo nasze początki też nie były łatwe. Ale jestem o to spokojna. Będzie dobrze.
Później półnaga położyłam się na stole twarzą wbitą w silikonową dziurę i słuchając odgłosu niczego [tj. ciszy natury], myśląc o tym czy aby na pewno to jest ok, że nie chodzimy teraz po górach [nerwica natręctw] oddawałam się UCIESZE, którą przystojny brunet o niezwykle spokojnym usposobieniu fundował mi przez 50 minut błogości masażu.
Na koniec wdrapaliśmy się na dach 4-piętrowego Hotelu i przez ponad godzinę próbowaliśmy swoich sił w acroyodze. Niestety, nie jesteśmy w tym jakoś ekstra najlepsi, więc po nastu upadkach, worku śmiechu i balansowaniu przy krawędzi, która nie do końca ma barierki – zakończyliśmy samozwańczy kurs yogowy i… poszliśmy pobiegać [to umiemy].
A efekty naszego yogińskiego popołudnia prezentują się następująco:
A turbo dotlenianie się w górach wyglądało tak:
rEAsumując
Czasem jest tak, a czasem jest inaczej. Może i nie chodziłam po górach, ale robiłam wiele innych rzeczy, więc wyjazd uznaję za turbo udany! Dodatkowo – mam motywację, żeby pojechać tam jeszcze raz i tym samym powiększyć listę pieczątek w mojej książeczce Korony Gór Polski.
Do widzynio, Dobranoc
.
.
.
PSM – Przypomniał się mi
Ok, nie mogłabym nie dodać jeszcze tylko tych kilku zdań na temat samej bryły hotelu, bo to super historia jest. Mianowicie – w 1966 roku rozpoczęła się budowa Harnasia i trwała sobie przez całe 3 lata. I kiedy w końcu hotel powstał, ten sam ktoś powiedział: mieszkajcie sobie w nim, czujcie się extra i ze swojego pokoju patrzcie się na góry. Do tego mamy dla Was w swojej restauracji trunki z Pewexu [co w tamtych czasach było już naprawdę odlotem!].
Ktoś, kto rozpoczął to dzieło postawił na odwagę, nietuzinkowość i oryginalność w swoim wyglądzie. Bryła hotelu wyglądała nieziemsko i w tamtych czasach była naprawdę wielkim “wow”. Porównywano ją nawet do stylu w Alpach. Renoma Harnasia przyciągała najsłynniejsze nazwiska. Każdy chciał w nim być. A ten kto nie mógł, to… chociaż robił sobie zdjęcie na Jego tle. Podstawą do bycia “fajnym” w tamtych czasach był fakt tego, że przyjeżdża się do Harnasia. Trzeba było napić się kawy w Krokusie, tańczyć w Janosiku, mieć ulubiony stolik w barze Miś i jeździć na nartach na Szymkówce czy Wysokim Wierchu.
Wszystko fajnie fajnie, ale… ta piękna bajka runęła wraz z upadkiem muru berlińskiego. Czemu? A no temu, że Polacy byli ciekawi tego, czy podobne bryły znajdą też za granicą, a skoro już mogli tam wyjeżdżać, to… ruszyli na łowy i brutalnie zostawili swoją “ulubioną” miejscówkę w Bukowinie. Harnaś już nie przyjmował gości z najwyższej półki, a tym samym naprawdę źle się miewa, no i jednym słowem “zszedł ze sceny”.
z
Jednak 5 lat temu nastąpiło wielkie odrodzenie i… dzięki temu mogę pić kawę w wannie oglądając Tatry przez przeszklone drzwi w łazience w Hotelu HARNAŚ!
Patrzcie chociażby na to! Hotel Harnaś kiedyś vs Hotel Harnaś dziś:
I
wspomniana
już
wcześniej
posiadówka
w
wannie
z
widokiem
na
góry
<3
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.