związek
Ten post to lekkie uchylenie kawałka mojego wnętrza, ale chcę się tym tutaj podzielić, bo to co dobre – warte jest pokazania i podania dalej. Może zrobi to komuś dzień, może ukierunkuje myślenie w aktualnym związku i skłoni do innego myślenia lub zmusi do zmiany obranego kursu… Pozostawię to już bez odpowiedzi.

Wyrósł mi z ziemi – dosłownie!

Kubę poznałam brudnego i zapracowanego w ogromnym namiocie, pełnym ludzi, którzy przyjechali na Śląsk tarzać się w błocie i piasku na Pustyni Błędowskiej. Ja byłam Dyrektorem Biura Zawodów Runmageddonu, a Kuba pracował tam w małym sklepie. Tak naprawdę to miało Go tam nie być, bo miał biec, ale podobno po raz pierwszy w życiu podjął racjonalną decyzję gdzie rozsądek wygrał z chęcią uczestnictwa w biegu i tym samym wylądował w biurze zawodów. Pamiętam tylko, że po krótkiej rozmowie z Nim i szybkim poznaniu powiedziałam do koleżanki: Asia, zakochałam się! Kuba po naszej pierwszej randce już wiedział, że będę Jego żoną.

I niech mi ktoś powie, że nie ma czegoś takiego jak TO COŚ. Nie wiem czy można to nazwać przeznaczeniem, czy zapisaniem tego w historii, która ma się odbyć, czy po prostu KTOŚ czuwa nad tym wszystkim, żeby dwa punkty złączyły się w jedno. Jak ktoś by tego nie nazwał – u Nas zadziałało.

tutaj dosłownie ostatnie minuty bycia panną. Stąd łzy pożegnalne do nazwiska Kluk...
Zabrzmi to turbo słodko, ale tak jest… razem tworzymy swój świat. Mały, nasz świat.

Mały Książę Miał rację

Kochać, to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, lecz patrzeć razem w tym samym kierunku – tak było u Nas. Wspólne pasje, spójne plany na przyszłość, te same szalone pomysły. Aż bałam się tego naszego początku. Było naprawdę tak niesamowicie super!
Po kilku poprzednich związkach bałam się myśleć aż tak bardzo do przodu. Pamiętam jak dziś, że zabraniałam mu rękami i nogami mówić do mnie żono. Nie chciałam niczego przyspieszać, nie chciałam niczego naciskać. Jego pierwsze wypowiedziane kocham Cię, każde zapewnienie, że nasz związek się nigdy nie rozpadnie brzmiało pięknie, ale z tyłu głowy była ta obawa, że żyję w bańce.

Bańka doszła aż do ołtarza

Zabrzmi to turbo patetycznie, ale dzień naszego ślubu to był najpiękniejszy dzień naszego życia. Od wtedy już wspólnego życia. Noc przed ślubem spała u mnie moja przyjaciółka. Ależ ja miałam tej nocy ściśnięty żołądek. Spał i sam się ściskał. Nie z obawy, ale z oczekiwania. Jak to się wydarzy, jak to będzie później, czy coś zmieni, czy będzie inaczej, czy nauczę się mówić MĘŻU?

MS&MRS ZAWISTOWSCY!
Pierwszy małżeński pocałunek… No dobra, prawie pierwszy

Ja Kasia…

Przysięga w kościele i wypowiedziane biorę sobie Ciebie za męża to moment, w którym staliśmy się dla siebie jeszcze lepszymi najlepszymi przyjaciółmi niż wcześniej. Przyjaciółmi, którzy do końca życia będą się kłócić ze sobą tylko w jednym celu – żeby nauczyć się czegoś nowego, żeby wyciągnąć lekcje na kolejne spory, żeby pójść o kolejny stopień w górę. Nie mamy wyjścia, teraz już czeka nas tylko rozmowa i szukanie rozwiązań. Nie można już zawrócić z tej jednokierunkowej ścieżki. Powiedzieliśmy A, więc trzeba teraz przejść przez cały alfabet.

Zmiany rodzą zmiany

No i czy coś się zmieniło od momentu założenia na nasze serdeczne palce u prawej ręki kawałka tytanu? Wg mnie WSZYSTKO! I nie oznacza to, że wcześniej Kuba był dla mnie obojętny, a ja czekałam tylko do ślubu, żeby Go pokochać – nie! Miłość była cały czas, ale odkąd przysięgliśmy przed Bogiem, że nie opuścimy się aż do śmierci – to to już jest gruba deklaracja. Najgrubsza, jaką podjęliśmy do tej pory. Musimy zatem temu sprostać i nie bez powodu na tylnej stronie mojej obrączki jest napisane The Biggest Journey… . Dla mnie małżeńska miłość, to poza szaleństwem, przyjaźnią i trylionem przeróżnych uczuć do siebie dochodzi jeszcze jedno – odpowiedzialność za siebie.

Ten człowiek, który patrzył mi w oczy przed ołtarzem będzie już do końca życia ze mną! Do końca moich dni! Dla mnie małżeńska miłość to [poza szaleństwem, przyjaźnią i trylionem przeróżnych uczuć] również ogromna odpowiedzialność za siebie.

I nie uwierzę jak mi ktoś mówi, że ślub nic nie zmienia. Tzn. fakt, że Kuba tak twierdzi, ale… to mój tekst i mój post, więc pozostawię tutaj tylko mój punkt widzenia, a Jego, które w skrócie brzmi – zawsze kochałem Cię taką samą miłością i taką też kochać Cię będę – pozostawiam do rozwinięcia Jemu lub kiedyś ja postaram się wbić w Jego myślenie i nieco to rozwikłać.

“Od teraz jesteście oficjalnie małżeństwem, możecie się pocałować”
FINALLY, IT'S OFFICIAL!

Talon na balon

No właśnie, czy jest jakaś recepta/talon na balon szczęścia i piękną bańkę, która ma niby trwać wiecznie? Nie wiem, jestem w małżeństwie ledwo dwa lata i pewnie nie do końca powinnam się wypowiadać, bo tak krótki staż nie uprawnia mnie być może nawet do tworzenia takiego posta. Wiem natomiast jedno – jak wygląda moje szczęście i moja recepta na związek, który nadal trwa.

Czy mamy słabsze momenty? Oczywiście.
Czy się kłócimy? Niejedna sprzeczka za nami, chociaż mając koło siebie taki pokojowy charakter jak ma Kuba – jest ich u Nas wyjątkowo mało.
Czy zawsze jest różowo i kolorowo? Oczywiście, że nie.
Tutaj też przyznaję się do jednego. Często idealizuję i chcę, żeby było cukierkowo, kolorowo i miłośnie, ale nie tak wygląda życie, nie tak wygląda codzienność. Trzeba sobie z tego zdawać sprawę i Kuba często mnie w tym uświadamia. JEDNAK mimo prozy życia, absolutnie konieczne dla związku jest robienie sobie małych, nawet turbo malutkich momentów, które są tylko dla siebie nawzajem – to tak potrzebne jak oddychanie. Wystarczy naprawdę niewiele: pobudka, która nie zaczęła się wybiegnięciem z łóżka, ale jeszcze kilkoma minutami przytulenia i prozaicznego powiedzenia sobie dzień dobry; zapakowania Jego ulubionego batona w sreberko, ozdobienia kokardką i wręczenie na okazję wymyśloną na potrzebę chwili; ten buziak zawsze przed snem lub wyjściem z domu; karteczka na lustrze z miłym słowem. Kosztuje nic, daje ogrom!

Starość też radość

I głęboko wierzę w to, że DA SIĘ ZROBIĆ tak, jak na słynnym zdjęciu gdzie, stare nagie małżeństwo wskakuje do wody w lecie w środku lasu z pomostu trzymając się za ręce. Że można iść pod rękę do sklepu po śmietanę 12% mając 80 lat i nadal mieć fun z tego, że robi się proste rzeczy razem. Chciałabym grać w Rummikub z Kubą przyjmując emeryturę i oglądać film z naszego wesela na nasze złote gody jedząc przy tym prażynki i pijąc sok z mandarynek. Taki mam plan, oby się udało!

Na dobrym weselu nie ma czasu na nalewanie sobie do szklanki. Trzeba z gwinta
Na koniec zostawiam jeszcze mały flashback z dnia, który uplasował się w pierwszym rzędzie naszych najfajniejszych dni w życiu:
skąd aktualnie do Was piszę
tu jestem teraz ;)