Biegać trzeba

Z bieganiem jak z oddychaniem. Nie sprawia Ci to może największej przyjemności [mi sprawia], ale żyć bez tego nie można

Po co to robimy?

Przecież wszyscy mówią, że nuda na maxa, że nic się nie dzieje, monotonia i emerytura… ALE jeżeli spojrzymy na to inaczej i podejdziemy do tego w kompletnie inny sposób, to NIE JEST AŻ TAK ŹLE. Zróbmy eksperyment! Włączymy sobie swoją ulubioną muzę [ale taką, która daje Ci kopa jak ze Szczecina na Manhattan!], wybierzmy trasę, która jest ciekawa [najlepiej jakiś mega super las] gdzie nie ma 2868439 świateł i nie musisz czekać za każdym razem 5 min. na zielone światło, no i… poczekaj na pełnię księżyca lub słońca [jak wolisz], bo wtedy aura aż sama Cię niesie i DO DZIEŁA! Bieganie w deszczu lub burzy może odstraszyć nawet największych twardzieli. Przynajmniej na początku. To tak odnośnie złych warunków:
Pustynia Wadi Rum i bieganie o zachodzie słońca. Raaaj
Jeżeli ktoś kiedyś myślał, że się czymś “ubrudził” - uprzejmie proszę o przypomnienie sobie w takich momentach TEGO zdjęcia
Modelina. Marzenie z dzieciństwa. Jak widać można zrealizować je również w dojrzalszym wieku.
Dama lub… potwór z Loch Ness
Słynna LODOWA. W gorące dni bywa nawet ratunkiem dla zgrzanego jak pustynia ciała!
Deszczowy Runmageddon to turbo trudny Runmageddon. Wszystko śliskie, wszystko mokre i wszystko 2 razy trudniejsze! Ale jak widać na zdjęciu - jak mamy pomoc - to wszystko da się zrobić.

Później – jak się wkręcisz – istnieje tylko jedna zasada: nie ma złej pogody na bieganie, jest tylko ew. źle dobrany strój. Serio!

Bieganie po pustyni jest piękne, ale trudne, więc każda skała na trasie mocno cieszy. Zarówno mnie jak i moje Achillesy.
Istnieje jeszcze jeden – bardzo ważny aspekt! Zadajmy sobie jeszcze jedno pytanie: Czy mamy kiedykolwiek czas w ciągu dnia na to, żeby położyć się na kanapie, fotelu, podłodze, ziemi, kafelkach, dywanie, czymkolwiek i…. POMYŚLEĆ? Po prostu – leżeć, myśleć, analizować, leżeć, myśleć, analizować [kolejność przypadkowa]. Jeżeli tak – to jesteś super ogarniętym gościem, bądź gościówą i chwała Ci za to, ale myślę, że większość z Nas jest raczej zaganianymi ludźmi z milionem spraw do załatwienia i na takie “luksusy” może sobie pozwolić jedynie na czas przed zasypianiem [pomijający ludzi, którzy zasypiają w 17 sekund – patrz -> Kuba].

No i właśnie ten czas podczas biegania, to mega terapia dla głowy. Biegasz = myślisz. Masz czas = analizujesz. Jak już zostało to wspomniane: podczas biegania nie ma za bardzo co robić poza przebieraniem nogami, więc siłą rzeczy – myślisz!

Na dowód moich powyższych elaboratów – podam przykład, że to naprawdę działa.

Czemu powstała ta strona i te posty? Bo wymyśliłam to właśnie podczas biegania. Wracam, prysznic, wygodny dres i… piszę! Czemu powstają mi w głowie pomysły na rozwiązanie życiowych spraw i zawiłości? Bo je na maxa analizuję z każdej możliwej strony, właśnie podczas hasania po ścieżkach. Czemu wymyślam nowe kierunki podróży? Bo cała mapa świata przelatuje mi przed oczami podczas biegania. A czemu fajnie czytać książkę przed bieganiem? …no bo dalszą jej część analizujesz w głowie i szukasz rozwiązań. Wtedy biegniesz jeszcze szybciej, żeby już wrócić do domu i dowiedzieć się co będzie dalej i czy Twoja teza się sprawdziła. S.P.R.Ó.B.U.J.

Kiedy się pokłócisz – idź biegać.

Czemu? Bo wyładujesz się ze wszystkiego co złe i jak wrócisz, będziesz mieć o kilka poziomów złego nastawienia mniej. Nigdy nie zapomnę jak ze swoim byłym chłopakiem pożarliśmy się jak dzikie lwy. I kiedy tylko ta wielka burza z prądowymi piorunami miała wystrzelić – z prędkością światła założyłam na siebie z prędkością światła ciuchy i buty biegowe i wyparowałam na zewnątrz. Wróciłam po ok 7 km totalnego sprintu [emocje dodają prędkości], stanęłam w drzwiach kipiąca potem [widzę to jak dziś] i powiedziałam spokojnym głosem: “ok, możemy gadać”. Co więcej? Kiedy moja [jedna z] miłość życia – oznajmiła mi, że “chyba nam się nie uda i istnieje szansa, że to właśnie koniec” – spokojnie jak na wojnie odpowiedziałam mu: “no jasne, też tak myślę. Masz rację.” Po czym wyszłam, szybka przebiórka w strój i dłuuuga w miasto. Pamiętam, że endomondo dało mi wtedy dwa medale. Za szybkość i za długość trasy. Łzy tylko nie pozwalały mi do końca widzieć ścieżkę, więc chwała Panu, że nie straciłam wtedy zębów, albo i całej twarzy. Oczywiście jak wróciłam – było NIEBIAŃSKO lepiej i nawet stwierdziłam, że “może rzeczywiście dobrze się stało”. Jaja.
To pamiątka z samotnego biegania w okolicach Kielc. Kazałam się mojej siostrze wywieźć 20 km od domu i… wracałam biegiem. Fajnie było.
Bosy Biegacz - Paweł Mej! Biega BOSO od 04.11.2007 r. - w dowód wdzięczności za dar od rodziców. Cudny człowiek! Na biegu nawet chwilkę pogadaliśmy.
Mój maraton w Poznaniu! Olcia przyjechała tam ze mną w SWOJE URODZINY kibicować mi na trasie, a noc wcześniej spałyśmy na hali w szkole na materacu! Urodziny po byku, przyjaźń do grobowej deski!

I ostatni props

Te wszystkie powitania, uśmiechy i podniesione łapki w geście pozdrowienia dla mijających biegaczy. Super uwielbiam to. Kiedyś mijający mnie dziadek pozdrowił mnie i dodał, że “właśnie dla takich uśmiechów wychodzę z domu, mimo 76 lat na karku”! Można? Można. Poniższe zdjęcia to przykład tego, jakim cudem przebiegłam te maratony [?!]. No właśnie, dzięki tym ludziom. Dzięki ich uściskom, okrzykom, piątkom, krótkim rozmowom, a nawet… błogosławieństwo księdza! No cóż – w niedzielne uliczne biegi mijaliśmy tłumy wychodzące z kościołów blisko drogi. Widok staruszków na wózkach machających delikatnie podniesioną do góry ręką z chusteczką w dłoni zawsze na maxa mnie rozczulał!
Ok, już się więcej na ten temat nie rozwodzę – sprawdźcie sami.
Sława. Piękne miejsce nad jeziorami i moje nieładne bieganie “na piętę”

No ale skąd się to PRZEWLEKŁE BIEGANIE u mnie wzięło?

Pewnie jak u większości na początku i nie boję się o tym mówić – żeby schudnąć. Biegałam praktycznie od zawsze. Z moją usuniętą tarczycą, niedoczynnością, mega skłonnością do tycia i końską dawką leków, którą muszę brać już do końca życia – nie było łatwo. W wieku 18 lat usunięto mi całą tarczycę, bo kiedyś przez przypadek [siedząc przed kompem i pewnie grając w Harry`ego Pottera albo w Simsy] – wymacałam sobie “coś dziwnego” na szyi. Kilka dni później przyszedł lekarz do mojej ś.p. babci i zapytałam Jego co to może być. Wysłał mnie na USG. Kiedy po tym badaniu usłyszałam: “Guzki” – stwierdziłam, że to już mój koniec! Na szczęście na biopsji [na której notabene zemdlałam – bo wyobraźcie sobie, że ktoś na żywca wbija Wam jakieś 5 razy w szyje mega grubą igłę i jeszcze nią gmera!! horror] wyszło, że nie są to komórki rakogenne, ale tak czy inaczej – trzeba je wyciąć. Ja się mega nie mogłam doczekać operacji, bo bardzo chciałam doświadczyć stanu narkozy. Wszyscy się ze mnie lali, że jestem potencjalnym narkomanem. Moja biedna mama pod salą operacyjną robiła sweter na drutach i ze stresu wyszło tak, że jeden rękaw był dwa razy dłuższy niż cały sweter. Operacja się udała, ale lekarz powiedział, że “miałam tarczycę starej kobiety i nie widziała jeszcze tak zaguzkowanej tarczycy u tak młodej osoby”. Jednym słowem – GRUBO.
No, ale dość już o operacji. Reasumując – od tamtej pory już musiałam na siebie uważać i bardzo pilnować leków [jakich? a no takich, żeby mi zastępowały mój brak tarczycy]. Kilka lat później zdałam sobie sprawę, że nie będe mogła nigdy zamieszkać na bezludnej wyspie jedząc kokosy i pijąc z nich mleczko, bo…. zawsze będę musiała brać te tabletki. No ale nic – może jak już będę miała taką okazję, to coś się wymyśli.

I kontynuując ten mój wywód – biegałam tak sobie “o”. Później – jak to w życiu bywa – było mi mało. Stwierdziłam, że czas na dystans 10 km. Pamiętam jak dziś – Orlen Warsaw Marathon – moje trampki i bawełniane legginsy. Myślałam, że jestem ultra pro, skoro moje trampy są NIKE’a, a legginsy po prostu są czarne i obcisłe.

Mój pierwszy “poważny” bieg - Orlen Warsaw Marathon. Po przebiegniętych 10 km. myślałam, że wyzionę ducha
Orlen Warsaw Marathon - przeżyłam, a na mecie czekał mój wierny kibic - najstarsza siostra Ania
Mniej więcej do około tygodnia po biegu, nie mogłam wejść na 1 piętro u mnie w pracy z powodu bólu kolan. Myślałam, że mi odpadną, albo że rzepki odwróciły się do góry nogami. DLATEGO TAK CZĘSTO POWTARZAM WSZYSTKIM – ŻE BUTY SĄ JEDYNĄ RZECZĄ, NAD KTÓRĄ SIĘ TRZEBA POCHYLIĆ I ZAINWESTOWAĆ JEŻELI CHCE SIĘ BIEGAĆ. Oczywiście jeśli ktoś ma taką ochotę – można kupować kosmicznie ultra drogie koszulki, legginsy, staniki i kurtki biegowe z najnowszych kolekcji, ale to już tylko kwestia gustu, własnego zapotrzebowania i portfela [chociaż akurat stanik sportowy też absolutny must have. Nie ma nic gorszego u biegaczki od spadającego ramiączka, które co kilka kroków trzeba poprawiać. Skąd wiem? Tak zaczynałam, więc pamiętam te mini horrorki].

Co dalej? Kilkaset wybieganych po Warszawie km i przełamanie w głowie, że… przyszedł czas na półmaraton.

Posiadając wtedy już biegowe buty i całkiem spoko spodenki. Wystartowałam w swoim pierwszym w życiu półmaratonie [Warszawa, 2015 rok]. Jak było? Chwilę przed startem poszłam jeszcze do karetki, żeby wyjęli mi szkło ze stopy, które dzień przed biegiem weszło mi od stłuczonego talerza. Czy czułam go po drodze? Oczywiście! A jaka była moja 1 myśl na mecie? “Przeżyłam. Resztki szkła nadal są w mojej stopie. Jestem hiper szczęśliwa, ale… na maxa nie rozumiem ludzi, którzy biegają maratony, bo nie wyobrażam sobie, żebym miała ten dystans przebiec raz jeszcze?!?!” [powiedziałam to zdanie do mojej mamy, która tuż po biegu zadzwoniła sprawdzić czy żyję].
Zdjęcie gdzie na pierwszym planie jest… tyłek ratownika medycznego. Wyjmowane szkło ze stopy tuż przed biegiem schodzi na drugi plan. No cóż.
Moja pierwsza w życiu meta na półmaratonie! Nie wiem skąd jeszcze miałam siły na skok…
Ta wypowiedź znalazła się również w filmie o mnie, który robiliśmy na zaliczenie w szkole produkcji filmowej:
Wtedy też zapoczątkowałam nie tylko myśl o biegach przeszkodowych, które towarzyszą mi do dziś, ale też biegałam tyle, że w końcu urodziło się w mojej głowie słowo…. MARATON! Z racji mojej miłości do Wrocławia, w którym mieszkałam 4 lata – stwierdziłam, że to będzie moja “kuźnia maratońska” – no i tak się stało. Więcej o tym fakcie i kolejnych biegach 42 km – zapraszam TUTAJ. Czy jeszcze kiedyś wrócę do maratonów? Po przebiegnięciu pięciu, stwierdziłam, że ABSOLUTNIE NIE! Ale serce mi się łamie na 17 drobnych kawałków jak tylko jestem na maratonie jako obserwator i widzę te eksplozje endorfin, łzy i uśmiechy biegaczy. Wtedy moim celem nr 1 – jest wrócić na trasę! Jak to będzie? Zobaczymy…
Ten banan na twarzy może oznaczać tylko jedno: META NA PIERWSZYM W ŻYCIU   M A R A T O N I E!!!! Sama chyba wtedy jeszcze nie wierzyłam, że to zrobiłam.

A co z biegami OCR?

Uuuu to gruby i osobny rozdział, do którego zapraszam na błotno-przełajową lekturę… śledź mojego bloga i dowiedz się dlaczego 🙂
Okrutnie zimny i błotny Runmageddon w Poznaniu. To był mój pierwszy bieg z Kubą!
Lodowa! Jedna z gorszych przeszkód w zimowe biegi, kiedy Twoim głównym celem jest… nie umrzeć z zimna! I właśnie w tym momencie dostajesz łopatę lodu na głowę!
skąd aktualnie do Was piszę
tu jestem teraz ;)